Poniedziałek
13.06
Skoro
świt (o 9:30) wyprawa na pocztę – kartki wysłane, handel w urzędzie w
ograniczonym zakresie. Potem zwiedzanie Cluj – m.in. ortodoksyjna katedra
i budynek opery. Po wyjściu z poczty pan kierowca i Janusz poszli w swoją stronę. Na szczęście
odnaleźli się w hotelowych zakamarkach przed obiadem.
Obiad
zjedliśmy w restauracji „Panoramic” z której roztacza się przepiękne
panorama Cluj. Widoki cud, posiłek też, napoje rozmaite. Z pełnymi
brzuszkami udaliśmy się do fabryki porcelany. Cudeńka ręcznie robione. Nie
przeszkadzaliśmy zbyt długo bo fabryka wykonuje obecnie duże zamówienie dla
japończyków. Można było
skusić się na zakupy w sklepie z porcelaną, a że ceny adekwatne do jakości,
nacieszyć oczy też miło. Kolacja w restauracji (sąsiadującej z kasynem z którego nie dane nam było
skorzystać). Pyszna kuchnia regionalna: słoninka, skraweczki, swojska
kiełbaska, sery domowe, w piecu chlebowym pieczony placek posypany serem białym
i śmietanką. Do tego tradycyjne napoje: palinka, wino i woda. Kolację
uprzyjemniał nam występ studenckiego zespołu ludowego: muzyka i tańce
regionalne z naszym udziałem.
Myśmy tam byli miód i
wino pili Jola
*
Na
początek strony * |
Wtorek 14.06
O 7:15
wyjeżdżamy z hotelu Fullton, po drodze zwiedzamy kościół ormiański w
Gherla, którego jedną z atrakcji jest oryginalny obraz Rembrandta
„Ukrzyżowanie”. W zajeździe Nowa Jean Pierre został ugryziony przez
psa. Przeżył (Jean Pierre) dzięki troskliwej opiece koleżanek z Cluj
i Dijon. Niekończącą się serpentyną w górę dojeżdżamy do klasztoru (Rohia
Monastyr) położonego na szczycie góry. Na uwagę zasługuje przepiękny ikonostas.
Pełni strachu zjeżdżamy w dolinę na obiad do willi „Smarald” w Targu Lapus. Do
obiadu przystawki regionalne: placek z serem kozim, ostre papryczki. W tle gra
muzyka rumuńska, a w przerwie występ zespołu folklorystycznego ze śliczną
solistką i przystojnym skrzypkiem.
Po obiedzie
zwiedzanie drewnianej cerkwi w Surdesti. Mała, drewniana świątynia z 1742 roku
(z malowidłami z 1810). Przed 18:00 dojeżdżamy do hotelu w uzdrowisku
Mogosa. Hotel nad jeziorem z domkiem na wyspie a dookoła góry. Mam mocne
wejście, spadam ze schodów i od teraz jestem kobietą upadłą. Wszystkie oferty
masażu okazały się tylko pobożnymi życzeniami. Dietetyczna kolacja (jarzyny
gotowane) z palinką i winem. Potem wieczorny spacer w podgrupach, zdjęcia przy
domku na wyspie (choć teren prywatny), tańce regionu Dijon na tarasie hotelu
przy wydatnej pomocy Angeli z Rumunii.
Pokój
dzielę z Nicole z Francji, porozumiewamy się po niemiecku, francusku i polsku
(jakoś). Gosia (17) z Iwon (16) nareszcie mogą swobodnie porozmawiać po
angielsku, bez pełnienia obowiązków tłumaczy.
Ula O.
*
Na
początek strony * |
Czwartek, 16 czerwca
Po milutkim
wieczorze przy ognisku i degustacji palinki domowej roboty, wszyscy spali
dobrze i mocno. Niektórzy postanowili nawet na zawsze zostać w Rumunii i
zamknęli się w pokojach, na szczęście zmienili zdanie i prawie
punktualnie opuściliśmy Huta-Certeze, bardzo wylewnie pożegnani przez pana
gospodarza.
Przejechaliśmy przez wioskę zwaną „małym Paryżem”, w której pełno jest
wielkich, prawie niezamieszkanych domów, na które mieszkańcy/właściciele
zarabiają za granicą. Wreszcie zajechaliśmy do naszej pierwszej atrakcji –
skansenu Muzeul Tarii Oasului, gdzie nadal można spokojnie przychodzić,
by.......robić naturalne pranie.
Najpierw
zobaczyliśmy kościółek, w którym drzwi są tak małe, że trzeba się
pokłonić, by wejść do środka; następnie odwiedziliśmy młyn, który działa do
teraz, zobaczyliśmy domy, a nawet miejsce, gdzie robi się garnki. Po wizycie w
jednym z nich kupiliśmy pamiątki i wsiedliśmy do autobusu, by pojechać w
następne miejsce. Czekała nas długa droga...
W Satu
Mare mieliśmy postój – na kawkę, lody i takie tam różne. Następny przystanek –
Zalau, gdzie dostaliśmy obiad. Moje osobiste spostrzeżenie – mają tu bardzo
dobre lody Napoca dlatego odchudzanie zacznę jak wrócę do Polski.
Droga
do Zalau dłużyła się bardzo, więc wiele osób zasnęło (z tego, co wiadomo
kronikarzowi, dwie – Joana i kronikarz :)) Warto było jednak tak długo jechać.
Restauracja okazała się wyjątkowo ciekawa – mieli tam papużki, w tle piał
kogut, ogólnie więc swojsko, sielsko i anielsko.
,,Polaki'' jak nas tam nazywano:-))) porobiły zdjęcia i można było spokojnie
czekać na jedzenie. Ciekawe, co nam dadzą jeść...?
Obiad
jak zwykle wszystkim smakował, ale kronikarz uważa, że najlepsze były
truskawki, które zjadł w ilości dwóch porcji ( jak mówi mama -najważniejsze, że
mało kalorii więc można zjeść tonę). Następnie ruszyliśmy w drogę – ostatni
przestanek: Castrul Roman,
czyli rekonstrukcja rzymskiej osady. Ładnie, ciekawie, tłumacz (czyli ja)
spisał się na medal:-)) Koniec zwiedzania, piwo i woda mineralna uratowały nam
życie Piwo chyba najbardziej nas pokrzepiło – -ups! mama to przeczyta:-((( Resztę drogi z Castrul Roman przebyliśmy żywo rozprawiając. W końcu, po trzech
dniach wycieczki, zajechaliśmy do pięknego Cluj-Napoca i wróciliśmy do hotelu
Fullton, gdzie wszyscy pogonili pod prysznice. O 19:30 kolacja, ale..... to
jeszcze nie koniec wrażeń.
Kolację
podano w pięknej restauracji bardzo blisko hotelu. Zupa, drugie danie oraz lody
były po prostu przepyszne. Niektórzy przeszli się trochę po mieście, by spalić
kalorie i odpocząć od jedzenia. Atmosfera w restauracji – nie do porównania.
Naprawdę – pięknie. Po jedzeniu zaś wszyscy ruszyli na Ursusa (nie mówcie mojej
mamie cóż to takiego) i tym miłym akcentem zakończył się dzień.
Spisała Małgosia Twarogal -tłumacz i jednodniowy kronikarz:-)))
*
Na
początek strony * |