CLUJ 2005
ASOCIATIA DE PRIETENIE PTT CLUJ,
CLUJ-NAPOCA,
 str. Regele Ferdinand nr.33, tel:40-264404045, fax:40-264404689

     

Program spotkania.
11.06 – przyjazd zaproszonych gości, zakwaterowanie w Hotelu,
12.06 – zwiedzanie wybranych zabytków Cluj-Napoca
13.06 -     Zwiedzanie fabryki porcelany
                Popołudnie- zwiedzanie centrum.
14-16.06 – zwiedzanie okręgu Maramures.
17.06  -    Spotkanie z Dyrektorami PT.
                 godz. 17.00 – Wieczór Przyjaźni,  
18.06
   - wyjazd gości   


 


 

KRONIKA SPOTKANIA     (w trakcie opracowywania)

     

DZIEŃ:     1      2      3      4      5      6      7      8      9     10 
Czekamy na relacje uczestników

DZIEŃ 1    


 * Na początek strony *

DZIEŃ 2    


* Na początek strony *

DZIEŃ 3    


  * Na początek strony *

DZIEŃ 4    

Poniedziałek 13.06

Skoro świt (o 9:30) wyprawa na pocztę – kartki wysłane, handel w urzędzie w ograniczonym zakresie. Potem  zwiedzanie Cluj – m.in. ortodoksyjna katedra i  budynek opery.
Po wyjściu z poczty pan kierowca i Janusz poszli w swoją stronę. Na szczęście odnaleźli się w hotelowych zakamarkach przed obiadem.
Obiad zjedliśmy w restauracji „Panoramic” z której roztacza się przepiękne panorama Cluj. Widoki cud, posiłek też, napoje rozmaite. Z pełnymi brzuszkami udaliśmy się do fabryki porcelany. Cudeńka ręcznie robione. Nie przeszkadzaliśmy zbyt długo bo fabryka wykonuje obecnie duże zamówienie dla japończyków. Można było skusić się na zakupy w sklepie z porcelaną, a że ceny adekwatne do jakości, nacieszyć oczy też miło.
Kolacja w restauracji (sąsiadującej z kasynem z którego nie dane nam było skorzystać). Pyszna kuchnia regionalna: słoninka, skraweczki, swojska kiełbaska, sery domowe, w piecu chlebowym pieczony placek posypany serem białym i śmietanką. Do tego tradycyjne napoje: palinka, wino i woda. Kolację uprzyjemniał nam występ studenckiego zespołu ludowego: muzyka i tańce regionalne z naszym udziałem.

Myśmy tam byli miód i wino pili
Jola

  * Na początek strony *

DZIEŃ 5    

Wtorek 14.06

O 7:15 wyjeżdżamy  z hotelu Fullton, po drodze zwiedzamy kościół ormiański w Gherla, którego jedną z atrakcji jest oryginalny obraz Rembrandta „Ukrzyżowanie”. W zajeździe Nowa  Jean Pierre został ugryziony przez psa.  Przeżył (Jean Pierre) dzięki troskliwej opiece koleżanek z Cluj i Dijon. Niekończącą się serpentyną w górę dojeżdżamy do klasztoru (Rohia Monastyr) położonego na szczycie góry. Na uwagę zasługuje przepiękny ikonostas. Pełni strachu zjeżdżamy w dolinę na obiad do willi „Smarald” w Targu Lapus. Do obiadu przystawki regionalne: placek z serem kozim, ostre papryczki. W tle gra muzyka rumuńska, a w przerwie występ zespołu folklorystycznego ze śliczną solistką i przystojnym skrzypkiem.

Po obiedzie zwiedzanie drewnianej cerkwi w Surdesti. Mała, drewniana świątynia z 1742 roku (z malowidłami z 1810). Przed 18:00 dojeżdżamy do hotelu w uzdrowisku Mogosa. Hotel nad jeziorem z domkiem na wyspie a dookoła góry. Mam mocne wejście, spadam ze schodów i od teraz jestem kobietą upadłą. Wszystkie oferty masażu okazały się tylko pobożnymi życzeniami. Dietetyczna kolacja (jarzyny gotowane) z palinką i winem. Potem wieczorny spacer w podgrupach, zdjęcia przy domku na wyspie (choć teren prywatny), tańce regionu Dijon na tarasie hotelu przy wydatnej pomocy Angeli z Rumunii.

Pokój dzielę z Nicole z Francji, porozumiewamy się po niemiecku, francusku i polsku (jakoś). Gosia (17) z Iwon (16) nareszcie mogą swobodnie porozmawiać po angielsku, bez pełnienia obowiązków tłumaczy.

Ula O.

* Na początek strony *

DZIEŃ 6    

  * Na początek strony *

DZIEŃ 7    

Czwartek, 16 czerwca

Po milutkim wieczorze przy ognisku i degustacji palinki domowej roboty, wszyscy spali dobrze i mocno. Niektórzy postanowili nawet na zawsze zostać w Rumunii i zamknęli się w pokojach,  na szczęście zmienili zdanie i prawie punktualnie opuściliśmy Huta-Certeze, bardzo wylewnie pożegnani przez pana gospodarza.  Przejechaliśmy przez wioskę zwaną „małym Paryżem”, w której pełno jest wielkich, prawie niezamieszkanych domów, na które mieszkańcy/właściciele zarabiają za granicą. Wreszcie zajechaliśmy do naszej pierwszej atrakcji – skansenu Muzeul Tarii Oasului, gdzie nadal można spokojnie przychodzić, by.......robić naturalne pranie.

 Najpierw zobaczyliśmy  kościółek, w którym drzwi są tak małe, że trzeba się pokłonić, by wejść do środka; następnie odwiedziliśmy młyn, który działa do teraz, zobaczyliśmy domy, a nawet miejsce, gdzie robi się garnki. Po wizycie w jednym z nich kupiliśmy pamiątki i wsiedliśmy do autobusu, by pojechać w następne miejsce. Czekała nas długa droga...

W Satu Mare mieliśmy postój – na kawkę, lody i takie tam różne. Następny przystanek – Zalau, gdzie dostaliśmy obiad. Moje osobiste spostrzeżenie – mają tu bardzo dobre lody Napoca dlatego odchudzanie zacznę jak wrócę do Polski.

Droga do Zalau dłużyła się bardzo, więc wiele osób zasnęło (z tego, co wiadomo kronikarzowi, dwie – Joana i kronikarz :)) Warto było jednak tak długo jechać. Restauracja okazała się wyjątkowo ciekawa – mieli tam papużki, w tle piał kogut, ogólnie więc swojsko, sielsko i anielsko.

,,Polaki'' jak nas tam nazywano:-))) porobiły zdjęcia i można było spokojnie czekać na jedzenie. Ciekawe, co nam dadzą jeść...?

Obiad jak zwykle wszystkim smakował, ale kronikarz uważa, że najlepsze były truskawki, które zjadł w ilości dwóch porcji ( jak mówi mama -najważniejsze, że mało kalorii więc można zjeść tonę). Następnie ruszyliśmy w drogę – ostatni przestanek: Castrul Roman, czyli rekonstrukcja rzymskiej osady. Ładnie, ciekawie, tłumacz (czyli ja) spisał się na medal:-)) Koniec zwiedzania, piwo i woda mineralna uratowały nam życie Piwo chyba najbardziej nas pokrzepiło – -ups! mama to przeczyta:-(((
Resztę drogi z Castrul Roman przebyliśmy żywo rozprawiając. W końcu, po trzech dniach wycieczki, zajechaliśmy do pięknego Cluj-Napoca i wróciliśmy do hotelu Fullton, gdzie wszyscy pogonili pod prysznice. O 19:30 kolacja, ale..... to jeszcze nie koniec wrażeń.

Kolację podano w pięknej restauracji bardzo blisko hotelu. Zupa, drugie danie oraz lody były po prostu przepyszne. Niektórzy przeszli się trochę po mieście, by spalić kalorie i odpocząć od jedzenia. Atmosfera w restauracji – nie do porównania. Naprawdę – pięknie. Po jedzeniu zaś wszyscy ruszyli na Ursusa (nie mówcie mojej mamie cóż to takiego) i tym miłym akcentem zakończył się dzień.

 Spisała Małgosia Twarogal -tłumacz i jednodniowy kronikarz:-)))

  * Na początek strony *

DZIEŃ 8    

  * Na początek strony*

DZIEŃ 9    

* Na początek strony *

DZIEŃ 10    

POWRÓT DO DOMU

  * Na początek strony*

     

(c) Alojzy 2005